IndeksPortalSzukajLatest imagesRejestracjaZaloguj

 

Port

Ojciec Chrzestny
Ojciec Chrzestny

Liczba postów : 93
Data dołączenia : 01/02/2012

Port Empty
Port I_icon_minitimePon Paź 08, 2012 3:44 pm
Najważniejsze miejsce w tej części miasta. Obszar trudny do opisania, z powodu swej rozległości i wielkiej liczby pracujących tu ludzi. Powierzchnia portu to bowiem dwadzieścia akrów, a liczba pracowników wynosi około pięciuset. Wejścia strzeże spora, żelazna brama i budka, w której siedzi uzbrojony strażnik. Na ten teren mają bowiem wstęp tylko osoby upoważnione. Gdy jednak komuś już uda się tam wejść, zobaczy coś w rodzaju ogromnego placu, na którym stoją rozmaite budynki, głównie magazyny. Między nimi krzątają się ludzie, z których każdy ubrany jest niemal tak samo. Przedstawiciele klasy robotniczej, najbogatsi – bogatsi od tych, którzy pracy nie mają – z najbiedniejszych. W ogóle to wszystko jest podobne. Każdy magazyn wygląda tak samo – duży, szary budynek z numerem, który w środku jest całkowicie pusty, nie licząc poustawianych jedna na drugiej skrzyń i strażnika. Ludziom z zewnątrz ciężko się połapać jaka panuje tu hierarchia, ale zainteresowani wiedzą jedno. Wysokie stanowisko zajmuje Mark McFlyer. I to właśnie on ma układy z mafią. Nie popiera jednak żadnej konkretnej Rodziny, wyznaje raczej zasadę „kto pierwszy, ten lepszy”. Albo jeszcze lepiej – kto da więcej, zgarnia wszystko. Od lat opiera się groźbom i szantażom. Ochrona portu po prostu nie pozwala na zajęcie tego miejsca siłą. On nie dzieli się zyskami z mafią – on sprzedaje Rodzinom część przewijającego się przez port towaru.


Ostatnio zmieniony przez Ojciec Chrzestny dnia Sob Sty 19, 2013 7:01 pm, w całości zmieniany 1 raz
http://mafia.my-rpg.com
Jimmy Rage
Jimmy Rage

Liczba postów : 8
Data dołączenia : 11/12/2012
Skąd : Nowy Jork

Ekwipunek
Broń:

Port Empty
Port I_icon_minitimeSro Gru 19, 2012 12:35 pm
Z budynku, o kształcie biurowej przybudówki na pierwszym piętrze, po zewnętrznych schodach, przypominających raczej metalową kładkę, zszedł niewysoki mężczyzna. Typ „Bogarta”. Metr sześćdziesiąt w kapeluszu i na obcasach. Łysiejącą czaszkę pocierał raz po raz wyciąganą z kieszeni chustką. Między górną a dolną szczękę miał wetknięte, tlące się niemrawo cygaro. Dobre kilkadziesiąt sekund dreptał małymi krokami wokół dwóch najbliższych magazynów, aż wreszcie siląc się na profesjonalny wyraz twarzy człowieka na stanowisku, wpakował do wnętrza pierwszego z nich najpierw swój sporej wielkości brzuch, a potem całą tę niepozorną resztę.
Trzydziestka chłopa kręciła się po wielkiej sali między bramą przy dźwigu na nabrzeżu, a ładownią na podjeździe dla transportu. Niewiele jak na tę porę dnia. Reszta grzała się w przerwie przy piecu . Na otwartej przestrzeni mimo jako tako znośnej jesiennej pory było zimno, jak na Syberii.
Mały człowieczek bystrymi oczkami zrewidował cały rozkład otoczenia i przemierzywszy drogę dzielącą go od centrum tego przybytku, wspiął się na krzesło, po czym zagwizdał przeciągle, cygaro zmieniając na dwa, pałeczkowate paluchy.
- Hej, nieroby!
Zawtórowało mu kilka pomniejszych okrzyków, alarmujących resztę o tym, że szef ma coś do powiedzenia.
- Są wakaty na nocnej zmianie! Kto zamiast dymania woli zarobić?!
Posypały się ściszone, mocno wulgarne uwagi, którym towarzyszył głośniejszy śmiech. Kilka rąk podniosło się w górę.
- Shawn. Żółtek. Rage. Slim. - Mały człowieczek wskazywał kolejno na wybrane postaci - zapieprzacie do ósmej. Rano zostaje jeszcze transport pojedynczej partii do centrum. Ustalcie, który frajer to zrobi.

***

Nocne zmiany w porcie miały swoje plusy. Stawka była podwójna, a przy dużym szczęściu i sporym mrozie, deszczu, śniegu, sztormie, czy cokolwiek innego Matka Natura raczyła nasłać, windowała jeszcze wyżej. Im więcej gąb było w domu do wykarmienia, tym chętniejsza wiara zostawała po etacie na noc, tylko po to, żeby dorobić do pensji kilka dodatkowych zielonych. Kraj możliwości i wiecznego spełnienia jeszcze nie podźwignął się po kryzysie na tyle, żeby komukolwiek móc na nowo sprzedawać swój amerykański sen.
O minusach tej roboty za chwilę. Na obrazowym przykładzie.
Nad ranem było piekielnie zimno. Na tyle, żeby nie chciało się gadać, a jedyne o czym człowiek myślał, to zbyt wolno upływający czas. Część worków z napisami COFFEA ARABICA, z ostatniego transportu stopniowo noszona była z ładowni do dwóch furgonetek do połowy zaparkowanych w bramie magazynu. Obaj kierowcy, po tym jak wyjęli kluczyki ze stacyjek, razem z trzecim z ekipy wynieśli się prosto do biura szefa. Johna Fringa. Prawej ręki McFlyera, mieliście już okazję poznać go w poprzedniej scenie. Mniejsza o nazwisko, tu i tak wszyscy mówią na niego „Little Johnny”. Nikt z ładującej ekipy nie zastanawiał się kim są, ani po cholerę im tak mała ilość kawy, przewożona nieoznakowanymi wozami.
Jimmy nie był wyjątkiem. Wiedział swoje, momentami więcej niż inni, ale trzymał język za zębami, zgodnie z przyjętą przez siebie zasadą. Mało go obchodziło, która z lokalnych ekip zbiera towar, przechodzący przez jego ręce. Po kilkunastu godzinach pracy, zmęczenie dawało mu się we znaki.
- Ile zostało? - Zawołał, odwracając się od samochodu w kierunku słabo oświetlonego wnętrza.
Przytłumiona przez echo odpowiedź dotarła z opóźnieniem. Jimmy roześmiał się.
- Co ty tam mamroczesz?
Ale zanim zrobił pojedynczy krok w przód, coś ciężkiego i twardego skoczyło mu na plecy, z paki samochodu. W jednej chwili poczuł silne uderzenie w żebra, w drugiej ucisk cienkiej żyłki, boleśnie wżynającej w krtań, hamując dostęp powietrza.
- Tá mé sé! Tá mé sé! - krzyczało po irlandzku to coś zza pleców Jima - Szukaj towaru! Szuk…
Cień nie zdołał dokończyć. W tym momencie całą swoją siłę skupił na przytrzymaniu w miejscu Czarnego, który nagle wydał się dużo większy, niż przed minutami. Nie poszło tak prosto jak, zakładał. Tamten resztką sił oderwał ręce od duszącej go linki, ramionami chwycił napastnika za kark, przerzuciwszy go do przodu razem ze swoim ciężarem. Szamotanie trwało dosłownie ułamki sekund. Napastnik wylądował pod krztuszącym się Czarnym i zanim ten na dobre odzyskał oddech, przyjął pierwszy wyraz podziękowania na facjatę.
- Puść go!
Głos dobiegał od strony samochodu.
- Złaź z niego, powiedziałem!
Jimmy ten wyraz pewności w tonie mógł powiązać z jednym tylko przedmiotem. Powoli oderwał ręce od leżącego, podniósł je w górę i odwrócił się w kierunku drugiego cienia z irlandzkim akcentem. Stając oko w oko z lufą pistoletu.
- Ruszysz się i…

Irlandczyk był zdenerwowany. Drgająca w powietrzu ręka nie trzęsła się z zimna, ale ze strachu. To źle. W panice łatwo jest zrobić coś bezsensownego.
Rage wyciągnął ręce przed siebie - Nie strzelaj.
Dokładnie w tym momencie padł strzał. Tyle, że z zupełnie innej broni. Zanim jeszcze pierwszy z napastników zdołał się podnieść z ziemi, drugi skończył obok niego, w sączącej się z rany kałuży krwi własnej produkcji. Na horyzoncie wyrosły trzy nowe postaci.
- Dokończ załadunek - Padło krótkie i treściwe polecenie od jednego klientów Fringa. Wolno opuścił broń, chowając ją pod płaszcz. Dwaj pozostali "kierowcy" stali z tyłu, a jeden z nich rozglądał się po ziemi w poszukiwaniu łuski. Jim nie ociągał się, odkaszlnął ciężko i obchodząc obu leżących sporym łukiem, wszedł do wnętrza magazynu.
- Słyszałem strzał…! Stary, to był strzał! - przerażony Żółtek wpakował się prosto na niego, dwa kroki od wyjścia. Zanim zdołał to powtórzyć po raz trzeci, huk wystrzału zabrzmiał jeszcze raz. I jeszcze raz.
Oto jakie są minusy pracy na nocnej zmianie. Nie zdarza się to często, ale wymaga od pracowników pewnych umiejętności. Bycia ślepym, głuchym i co najważniejsze - trzymania języka za zębami. Dwa żółtodzioby próbujące tej nocy podebrać trochę towaru z transportu dla, nazwijmy to „Sił Wyższych”, to członkowie tutejszych gangów, z sąsiedniej dzielnicy. Zdarza im się pakować do portu w najmniej odpowiednich momentach. Zazwyczaj dostają po nosie od robotników. Zazwyczaj, o ile ci noszą broń.

***

- Jimmy, nie zrozum mnie źle.
- Będzie wykład… - Rage zatrzasnął drzwi szafki, poprawił kaszkiet i wyprostował się z uśmiechem od prawego ucha do lewego - Nie mam traumy, staruszku. To nie moja pierwsza nocka.
- Słuchaj. Znam gościa, załatwi ci jaką tylko klamkę chcesz. Stary, żyjemy w czasach, w których bezpieczniej jest sypiać z czterdziestką piątką pod poduszką.
- A ja wolę młodsze roczniki.
- A ja wolę kumpla żywego, w porządku?! Paser w stu procentach pewny. Wpadnij do Włochów na Garibaldiego i powiedz, że jesteś od Shawna - mężczyzna wyciągnął rękę - Stoi?
Aż tak oporny nie był.
- Stoi.
Jimmy z głośnym pacnięciem przybił wyciągniętą ku sobie dłoń. Chwilę potem wsiadał już do ciężarówki, z zamiarem zawiezienia towaru, z tak zwanej, bezcłowej „czarnej dziury”, pod wskazany adres. Zanim wrzucił wsteczny, na siedzenie pasażera wskoczył drugi z robotników.
- „Eterna Seduttrice”. Si-nio-re Vottorio - skrzywił się, odczytując z tabliczki włoskie nazwisko zleceniobiorcy.


Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Mafia PBF • Dołącz do rodziny! :: Lost Island :: Harbour Quarter-