Miejscami rozsypująca się już budowla, przypominająca nieco średniowieczną fortecę. Oczywiście gmach nie jest aż tak stary - zbudowano go w roku tysiąc osiemset siedemdziesiątym, w stylu neogotyckim. Więzienie z barwionej na szaro cegły otacza wysoki na dziewięć metrów mur. Budynek został zbudowany na planie kwadratu, ze strzelistymi wieżami na każdym rogu. W tychże wieżach znajdują się małe, niemal miniaturowe, cele dla więźniów, których zachowanie nie pozwala na trzymanie ich z innymi. To głównie ci, którzy lubią pluć, bić i dopuszczać się aktów homoseksualnych. Pozostała, „kwadratowa” część więzienia mieści w sobie cele dla całej reszty. Podzielona jest na dwie części – dla kobiet i mężczyzn, bo oczywistym idiotyzmem byłoby trzymać ich razem. Same cele nie wyróżniają się niczym szczególnym – dość ciasne, z dwoma piętrowymi łóżkami i kratami w miejscu drzwi. Między celami znajdują się szerokie korytarze, którymi przechadzają się strażnicy. Trafienie tutaj jest niemal równie przykre dla zbrodniarzy i funkcjonariuszy. Ci ostatni bowiem muszą panować nad nienawidzącymi ich – z wzajemnością – skazańcami. Nawet wymyślne sposoby karania – przymusowe ćwiczenia, zamknięcie we wieży czy bicie – są niestraszne tym gnojkom. Stary John Trettson, funkcjonariusz kontrolujący całe więzienie, zwany przez strażników i więźniów „tatusiem”, od zawsze był zdania, że „najlepiej byłoby te wszystkie gnidy wrzucić do jednego pieca i zostawić z nich kupkę popiołu”.