Kremowy Delahaye z ciemnoniebieskimi błotnikami zatrzymał się przy krawężniku, reflektory zgasły i ciemnowłosa kobieta z energią otworzyła drzwi, nieomal uderzając przechodzącego obok mężczyznę. Spojrzała na niego przez ciemne szkła okularów, nie obdarzając go żadnym przepraszającym uśmiechem, ale ostatecznie skinęła głową i wysiadła. Eleganckie, szerokie, ciemne spodnie w kant mocno kontrastowały ze śnieżnobiałą koszulą, za to doskonale współgrając z krwistoczerwonym krawatem o typowo męskim kroju i popielatym pulowerem. Zgrabny kapelusik subtelnie zdobił finezyjne upięcie, jakim dziś mogła się pochwalić Maddalena.
Popatrzyła na zielony budynek, który był tak zdobny w bukiety i kwiaty, że wyglądał jak dom pogrzebowy w chwili największego oblężenia czyli pogrzebu, a potem westchnęła ciężko niczym przed batalią. Zwykle te sprawy załatwiał Vittorio, ale dziś wyjątkowo pojawiła się ona. Z prostej przyczyny – dała pracownikowi wolne, a poza tym czasem trzeba samemu zobaczyć czy wszystko w porządku z dostawcą. Takie zwykłe ocenianie. Czy jest uczciwy i dokładny, kompetentny, godny zaufania? A po drugie, ale tego Maddalena nie zamierzała nikomu zdradzić, lubiła kwiaty.
Właśnie miała wejść do sklepu, kiedy z drzwi wypadł zdyszany młodzian z miłosnym obłędem w oczach, dziarsko dzierżąc w dłoni bukiet skromny, ale bardzo gustowny. Zapachniało frezjami i słodką różą. Zobaczywszy na swej drodze piękną kobietę o kuszących kształtach, przystanął w przejściu i zagapił się dość nieelegancko.
Maddalena zlustrowała go od stóp do głów, jednym ruchem dłoni ściągnęła przeciwsłoneczne okulary i wskazała nimi na kwiaty.
- Jeśli to bukiet dla innej, proszę kontynuować wędrówkę, w przeciwnym razie twoja kobieta źle trafiła – uczyniła jakiś nieokreślony ruch dłonią, obleczoną w rękawiczkę, który w zamyśle miał wyrazić znudzenie.
Chłopak czym prędzej uciekł, a ona mogła spokojnie wejść do kwiaciarni. Rozejrzała się z ciekawością po wnętrzu, wdychając przy tym zapach kwiatów. Ach, czego tutaj nie było! Róże, eustomy i alstromerie ozdobione hypericum, alstromerie, floksy, lilie, margerytki, tulipany – a wszystko w przeróżnych kolorach, kompozycjach i aranżacjach. Maddalena już miała musnąć jeden z płatków herbacianej róży, kiedy za ladą pojawiła się miła, uśmiechnięta blondynka i skinęła głową.
- Dzień dobry, jak mogę pomóc? – Taki akcent naprawdę rzadko można usłyszeć, a jeszcze trudniej zapomnieć. Kobieta mówiła z wyraźnym oporem, ale jakoś to nie przeszkadzało.
- Dzień dobry. Chodzi mi o zamówienia do Eterna Seduttrice. Chciałabym je zmienić.
- Pani niezadowolona? Może kwiaty nie takie…
- Wszystko w porządku. – Pani Rapetti i położyła na blacie rękawiczki. Jakże zniszczone dłonie miała urocza kwiaciarka. Było w niej jednak coś więcej niż tylko zmęczona pracą kobieta. Coś ożywczego. – Chciałam po prostu zwiększyć ilość dostarczanych kwiatów. Dobierzmy nowe… - tu chciała powiedzieć „kompozycje”, ale nagle to słowo wydało się jej za trudne - …kwiaty.
Wybierały przez następna godzinę – żmudnie, bo pani Alžběta nie wszystko rozumiała, przynajmniej od razu. Trudy zostały wkrótce nagrodzone, potem nastąpiła dużo gorsza część – kwestia wynagrodzenia. Maddalena nalegała na zapłatę z góry, Czeszka kręciła głową i zapierała się, że pan Vittorio nigdy tak nie robił. Płacił zaliczkę, następnie regulowali pozostałą kwotę.
Rapetti bez słowa wypisała czek, a tu kolejna bariera – kwiaciarka nie bardzo umiała rozeznać się we wszystkich bankowych sprawach. Męża nie było, nie chciała decydować sama. Nie pozostało więc nic innego jak wyjąć wszystek gotówki, położyć na blacie i powiedzieć z naciskiem:
- Bukiety mają być idealne. Nienawidzę chałtury. – Na pożegnanie skinęła głową, ubrała okulary i wyszła przed kwiaciarnię. Przy samochodzie stało kilka dzieciaków. Z wyraźnym zainteresowaniem oglądały i dotykały wszystkiego, czego mogły dotknąć, a przy okazji nie zepsuć.
Maddalena popatrzyła z rezygnacją, ale nie odgoniła małych eksploratorów. Jeden właśnie czyścił sobie szparę między jedynkami, zaglądając do lewego lusterka.